„Życie” na krawędzi

„Życie” na krawędzi

Dziennikarze „Życia” złożyli w sądzie wniosek o upadłość Domu Wydawniczego „Wolne Słowo” z powodu jego niewypłacalności „Brak pieniędzy jest źródłem wszelkiego zła”, zwykł mawiać Mark Twain. Przykład „Życia” to potwierdza. Choć w ubiegłym tygodniu na konta dziennikarzy wpłynęła kolejna rata za kwiecień, nadal oczekują na wypłatę zaległych pensji. Wielu nie liczy już na dalszą pracę w gazecie. Chcą jedynie otrzymać swoje pieniądze, bo firma każdemu z nich jest winna kilka tysięcy złotych. Są coraz bardziej zdesperowani i zapowiadają, iż zastosują wszelkie możliwe kroki prawne, by dostać zaległe wynagrodzenia. Nie dotrzymują słowa 5 lipca upłynął kolejny termin, w którym wydawca dziennika, Dom Wydawniczy „Wolne Słowo”, zobowiązał się wypłacić dziennikarzom opóźnione wynagrodzenia. Zobowiązanie podpisał sam prezes DWWS, Artur Luterek. Jednak pracownikom zakomunikowano, że wypłat nie będzie, bo nie udało się uzyskać na ten cel pożyczki. W takiej sytuacji „Solidarność” w DWWS zorganizowała referendum w sprawie podjęcia akcji protestacyjnej. Jego wyniki były jednoznaczne: za przeprowadzeniem protestu opowiedzieli się prawie wszyscy pracownicy. Dziennikarze „Życia” złożyli też do prokuratury doniesienie na właścicieli tytułu, którzy – ich zdaniem – uporczywie nie wywiązują się ze zobowiązań wobec pracowników oraz działają na szkodę spółki. Do sądu zanieśli również wniosek o upadłość Domu Wydawniczego „Wolne Słowo” z powodu jego niewypłacalności. Podobny wniosek skierował we własnym imieniu Radosław Rybiński, były wiceszef redakcji krajowej. – Na podstawie tego, w jaki sposób DWWS prowadzi ze mną rozmowy na temat uregulowania wierzytelności, na podstawie wielokrotnych monitów, niewywiązywania się z podjętych kolejnych zobowiązań przez DWWS stwierdzam, że DWWS utracił płynności finansową, jest trwale niewypłacalny i w związku z tym w ochronie własnych interesów oraz interesów innych wierzycieli składam wniosek o upadłość – wyjaśnił Rybiński swoją decyzję PAP. Dziennikarze stracili też ważnego sojusznika. Władze 4Media odwołały redaktora naczelnego Pawła Fąfarę, który zdecydowanie opowiadał się po stronie pracowników. Choć oficjalnie nie podano żadnego konkretnego powodu tej decyzji, z zakulisowych rozmów wynika, że właśnie popieranie żądań zespołu było przyczyną zmuszenia Fąfary do odejścia. Natomiast w komunikacie prasowym prezes DWWS, Artur Luterek, napisał, że odwołanie naczelnego było „związane z planowanym wejściem do spółki nowego inwestora” (Funduszu Emerging Markets Investments Ltd). Luterek twierdzi jednocześnie, że Fąfara spełnił oczekiwania, przekształcając „Życie” w „nowoczesną, ciekawą gazetę o profilu centrowym”. – Fąfara zbyt mocno trzymał naszą stronę, więc stał się niewygodny dla kierownictwa DWWS – mówi jeden z dziennikarzy. – Redaktor naczelny stanowił gwarancję, że nie będą nas zwalniać i że wypłacą nam zaległe pieniądze. Po jego odwołaniu zostaliśmy tego pozbawieni – dodaje szefowa „Magazynu”, Marta Stremecka. Winni są dłużnik W liczącym 12 osób dziale krajowym dziennika do redakcji przychodzą zaledwie cztery. Pozostałe przebywają na urlopach albo zwolnieniach. Podobnie jest w innych działach. – Rozwiązał się dział opinii. Dziennikarze po prostu spakowali swoje rzeczy i poszli sobie. Dwa kolejne działy zamierzają postąpić podobnie – mówi jedna z dziennikarek. – Jeżeli w ogóle coś nam płacą, to naprawdę drobne kwoty. Pieniądze wpływające na bieżąco, np. z reklam, są przeznaczone na wydawanie kolejnego numeru. Trzeba przecież zapłacić drukarni itd. – dodaje inny pracownik „Życia”. Rzeczniczka 4Media, Monika Sarnecka, problemy finansowe DWWS tłumaczy nierzetelnością innych firm. – Nawarstwiał się problem ogólnogospodarczy, gdzie większość kontrahentów nie płaci spółce DWWS – dodaje Sarnecka. „Życie” boryka się z opóźniającymi płatności kolporterami prasy i reklamodawcami. Zaległości finansowe wpływają na konto „Życia” nieregularnie, więc dziennikarze pilnują momentu, gdy do firmy nadchodzą pieniądze. Wtedy ustawiają się w kolejce. – Mają spłynąć pieniądze od kolporterów i teoretycznie zostaną przeznaczone na nasze pensje. Tylko że takie zapewnienia słyszeliśmy już wiele razy – mówi jeden z nich. – Ale mimo to musimy pilnować, by właśnie do nas trafiły pieniądze, bo chętnych jest wielu. To przypomina prawdziwe polowanie. Zastanawiamy się, czy nie skierować sprawy do sądu pracy. Problem w tym, że sąd może zablokować konta, a procesy trwają długo. Czasem nawet dwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Media