Od kilku dekad Kalkuta kojarzy się z nędzą. Skutecznie pracowała na taką opinię. Mimo fatalnego wizerunku jest to miejsce o niespotykanej nigdzie energii i dynamice ulicznego życia. Barwnym folklorem potrafi poruszyć każdego. Na ulicy ludzie śpią, gotują, bawią się, piorą, kochają się, rodzą i umierają. Nie można obok tego przejść obojętnie. Kalkutę albo od razu się pokocha, albo szybko się ją znienawidzi. Zafascynowany miastem odbywałem codziennie długie wędrówki. Oczy niczym kamera lustrowały okolicę. Pewnego dnia moją uwagę zwróciła samotna kobieta z dzieckiem. Młoda, bezdomna matka z kilkunastomiesięcznym maluchem żyła pod mostem drogowym. Zajmowali pas ziemi wciśnięty pomiędzy dwie jezdnie. Intensywny ruch nie ustawał nawet w nocy. Tysiące aut, riksz, rowerów, motorów, różnego rodzaju pojazdów każdego dnia mijało rodzinę, trując ją spalinami. Ryk silników, dźwięk klaksonów i dzwonków brutalnie wdzierał się w uszy, nie pozwalając skupić myśli. Kobieta była zdana tylko na siebie. Ojciec dziecka to pewnie dawne wspomnienie z ulicznego romansu. Cały jej dobytek mieścił się w kilku workach opartych o betonowy filar mostu. Naczynia i jedzenie trzymała w kartonach. Wieczorami, przytulając dziecko, zasypiała na kawałku folii przykryta starym kocem. Każdego dnia to samo, nieustanna walka o byt, szarpanie się ze smutną rzeczywistością. Matka czasem musiała opuszczać legowisko. Krążyła po okolicznych bazarach i straganach, zdobywając żywność. Ktoś życzliwy podarował mango, inny sypnął do woreczka ryż. Zbierała nadające się na opał śmieci, najcenniejsze były deseczki z rozebranych skrzynek i kartony. Dziecko w tym czasie czekało przywiązane sznurkiem do filara, co dawało mu jakieś 2 m swobody. Ta swoista smycz ratowała mu też życie. Sznur był na tyle krótki, by malec nie dostał się pod koła samochodów. Kilka metrów dalej w budce stacjonowała policja drogowa. Funkcjonariusze pilnowali porządku, a przy okazji chronili dziecko przed porwaniem. Kalkuta zna wiele takich dramatów niesprawiedliwie dotykających rzesze ludzi. Od zawsze w poszukiwaniu lepszego życia przybywali tu wieśniacy z biednych stanów, Biharu i Orisy. Szukali ziemi obiecanej i szansy na poprawę życia. Zamiast znaleźć godziwe warunki, trafiali na ulice, powiększając obszary slamsów i skupiska nędzarzy. Miasto w 1690 r. założyli Brytyjczycy, osuszając bagna i łącząc w całość trzy wioski. Nazwę przejęła od jednej z nich. Inna teoria łączy nazwę z imieniem religijnej patronki miasta, złowrogiej bogini Kali. Hindusi wierzą, że podczas potyczki bóstw w przestworzach ciało Kali zostało pocięte na części. Kilka palców spadło w miejscu, gdzie obecnie stoi najważniejsza w Indiach świątynia bogini w Kalighat. Kalkuta szybko stała się stolicą Indii Brytyjskich, była handlowym centrum. Przez port rzeczny przewijały się setki ton herbaty, juty, bawełny i przypraw. Załadowane cennym towarem statki wypływały do Europy. Miasto szybko się bogaciło. Powstawały fabryki, rozwijał się handel, zbudowano wiele okazałych gmachów w wiktoriańskim stylu. Lata prosperity zakończyły się na początku XX w. Anglicy opuścili Kalkutę, przemysł stracił znaczenie. Mimo to metropolia wciąż przyciągała naiwnych wieśniaków obietnicami zarobku. Miasto pałaców, parków i szerokich alei systematycznie zamieniało się w stolicę ubóstwa, wolne przestrzenie wypełniały tymczasowe osiedla ruder i szałasów. Powstawały slamsy. Wiktoriańskie budowle popadały w ruinę. Okazałe fasady przykrył brud i plątanina kabli. Dawny blask zgasł na dobre. Poranny spacer ulicami uświadamia rozmiary biedy. Im wcześniej, tym lepiej, trzeba zdążyć przed pędzącym do pracy tłumem. Setki ludzi śpią na kartonach albo foliach rozłożonych na chodnikach, trawnikach i placach. Śpiący wciśnięci są we wnęki budynków. Chronią się przed chłodem nocy, przykrywając się kocami i ubraniami. Pod zadaszeniem hali targowej trafiam na dużą grupkę młodych mężczyzn. Pracują jako tragarze. W dzień roznoszą towary po okolicznych wąskich uliczkach, z oszczędności śpią na ulicy. Spod zakurzonej kołdry wystają nogi. Na ulicy żyją całe rodziny. Na czas snu często rozkładają foliowe płachty, mocując je do ogrodzeń sznurkami, dolną krawędź przyciskają cegłami. Powstaje rodzaj namiotu, który trzeba jednak zwinąć o brzasku, by zrobić miejsce pieszym śpieszącym do pracy. Policja
Tagi:
Marcin Osman