Czy wpływowe izraelskie lobby steruje polityką USA? „Tylko odważny lub głupi kongresman ośmieli się ściągnąć na siebie gniew izraelskiego lobby. Nawet jeśli w odległości 500 mil nie ma żydowskich wyborców, nagle zorientuje się, że wszyscy jego przeciwnicy w elekcji dysponują pełną kasą”, stwierdził brytyjski dziennik „The Independent”. Amerykańska gazeta „Atlanta Journal Constitution” radzi startującym w wyborach: „Jeśli nie pragniesz pocałunku politycznej śmierci, trzymaj się z daleka od wszelkich Arabów i muzułmanów”. W tych z pewnością uproszczonych ocenach jest dużo przesady, ale także sporo prawdy. Wpływowe proizraelskie lobby wywiera poważny wpływ na bliskowschodnią politykę USA. Jak pisze szwajcarski tygodnik „Die Weltwoche”, jeszcze nigdy administracja Stanów Zjednoczonych nie stała tak bezkrytycznie za Izraelem i jego amerykańskimi rzecznikami jak Biały Dom George’a Busha juniora. W ostatnim czasie znaczenie proizraelskich organizacji w USA znacznie wzrosło dzięki sojuszowi z ugrupowaniami konserwatywnych chrześcijan. Tajemnicze żydowskie lobby sterujące amerykańskim kolosem to ulubiony temat antysemitów spod różnych sztandarów. Prasa i politycy arabscy uważają istnienie jewish lobby za pewnik, co więcej – głoszą, że jest ono źródłem wszelkiego zła na Bliskim Wschodzie, sprawia bowiem, że Stany Zjednoczone bezwarunkowo popierają Izrael, pozwalając mu na brutalną okupację terytoriów palestyńskich i lekceważenie postanowień ONZ. Jesienią 2001 r. prezydent Egiptu, Hosni Mubarak, publicznie oskarżył lobby żydowskie w USA o storpedowanie międzynarodowej konferencji pokojowej w sprawie Bliskiego Wschodu. W ściśle prywatnych rozmowach niektórzy dyplomaci i byli urzędnicy Stanów Zjednoczonych określają bliskowschodnią politykę swego kraju jako wag the dog – mały izraelski ogon merda wielkim amerykańskim psem. Jeffrey Blankfort, kontrowersyjny lewicowy publicysta pochodzenia żydowskiego, napisał w podobnym duchu pamflet pod charakterystycznym tytułem: „Waszyngton – najważniejsze terytorium okupowane przez Izrael”. Dziennikarze „głównego nurtu” wolą nie poruszać tematu domniemanego lobby żydowskiego, aby nie narażać się na procesy sądowe lub w najlepszym razie zarzut niepoprawności politycznej. Tak naprawdę powinno się mówić o lobby izraelskim, gdyż należy do niego także wiele wpływowych osobistości niebędących Żydami. Niektórzy amerykańscy intelektualiści pochodzenia żydowskiego, nastawieni pacyfistycznie, liberalnie lub lewicowo, ostro potępiają zarówno okupację terytoriów palestyńskich przez Izrael, jak też „imperialną” politykę administracji Busha. Społeczność żydowska w USA liczy 5-6 milionów osób (około 2,3% populacji), jest jednak doskonale zorganizowana, dysponuje potężnym zapleczem intelektualnym i finansowym oraz wpływami w mediach. Amerykańscy Żydzi, z których wielu uratowało się z holokaustu, rozumieli, że muszą mieć wpływy w kraju, aby zapewnić bezpieczeństwo Izraelowi. Dlatego zabrali się do uprawiania polityki z religijnym wprost zapałem. Ze wszystkich grup etnicznych w USA właśnie Żydzi najliczniej podążają do urn. Co więcej, 89% spośród nich żyje w 12 kluczowych stanach, które mają w Kolegium Elektorskim dostateczną liczbę głosów, by samodzielnie wybrać prezydenta. Dlatego żaden kandydat na gospodarza Białego Domu nie może narazić się na konflikt z tak potężną grupą wyborców. Prawicowy izraelski dziennik „Jerusalem Post” napisał, że wpływy amerykańskich Żydów są znacznie większe, niż wynikałoby z liczebności ich wspólnoty, gdyż są oni w stanie przeznaczyć niebagatelne środki finansowe na kampanie wyborcze. Najważniejszą organizacją izraelskiego lobby w Waszyngtonie jest American Israel Political Affairs Committee (AIPAC), mający 140 etatowych pracowników, około 60 tys. członków i roczny budżet w wysokości 20 mln dol. „AIPAC ma duży wpływ na politykę zagraniczną. Oni pracują ciężko, żeby sprawić, by Ameryka podzielała wiele z izraelskiego poglądu na świat i Bliski Wschód”, twierdzi Jonathan Goldberg, wydawca żydowskiej gazety „The Forward”. AIPAC niezwykle uważnie obserwuje życie Kongresu, skrupulatnie oceniając poziom sympatii każdego parlamentarzysty dla Izraela. Ten, kto zagłosuje przeciwko rezolucji korzystnej dla państwa żydowskiego, może mieć ogromne kłopoty z ponownym wyborem. W elekcji do Kongresu w 2002 r. już w czerwcowych prawyborach Partii Demokratycznej AIPAC i inne organizacje żydowskie sprawnie wyeliminowały dwoje czarnoskórych członków Izby Reprezentantów, którzy ośmielili się krytykować politykę Izraela – Cynthię McKinney z Georgii i Earla Hilliarda z Alabamy. Przeciwnik
Tagi:
Krzysztof Kęciek