Zyg, zyg, wojeneczka

Zyg, zyg, wojeneczka

Nie, nie, przecież nie jestem pacyfistą. Słabnie także moja wielodekadowa wierność idei „walki bez przemocy”, wiek nie pozwala tej niechęci wprowadzać w życie. Okazuje się, że oglądanie na okrągło sukcesów przemocy deprawuje jednak ewidentnie. Chyba nie żywię nadziei na szwajcaryzację Polski, na pełen demobil, peace and love, pokój i miłość, miecze na lemiesze, karabiny na kosiarki. Skąd więc taka awersja, wściekły dygot, kiedy słyszę mamrotanie zasypiających na zmianę Błaszczaka i Kaczyńskiego, którzy roją sny o zwielokrotnieniu polskiego wojska? Mimo pełnionych formalnie funkcji nie jest nawet tajemnicą poliszynela, że ich kompetencje co do roli, zadań, funkcji, skuteczności armii są mizerne. Albo jeszcze słabsze. Nie tylko dlatego, że się na tym nie znają (co właściwie jest komplementem – gdyby jeszcze mieli pojęcie, byliby naprawdę groźni). Kiedy słuchałem ich beznamiętnego, nużącego wywodu o zagrożeniu ze strony Rosji, braku wiary we wsparcie sojuszu NATO i mrzonek o budowaniu potęgi militarnej, która będzie miała moc „odstraszania”, to czułem się, jakbym wylądował w historycznej szafie z szynelami w naftalinie i ułańskimi czakami. Jedynym nawiązaniem do nowoczesnej formy wojny, prowadzonej przez wysoko zaawansowane lotnictwo, jest po prostu miara odlotu prezesa w tych deklaracjach. Jako ciekawą przyjmuję tezę Jacka Żakowskiego (choć nie wiem, czy nie jest ona nad wyraz łaskawa dla zdolności uprawiania geopolityki przez prezesa), że ów samotny analityk, amator historii pierwszej połowy XX w. i poczciwego Clausewitza, doskonale rozumiejąc fundamenty współczesnego kapitalizmu, wie, że to zakupy wojennych produktów decydują o realnych ruchach i sojuszach w polityce, a nie np. stosunek do praw człowieka czy trójpodziału władzy. Dopóki zatem prezes krzyczy, mrucząc: „Kupimy, kupimy. Dużo i drogo”, to wciąż może liczyć na ciepłe spojrzenia Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów. Może i tak jest. Patrzę na to jednak bardziej naiwnie. Przeraża mnie mariaż nacjonalistycznej, narodowej tromtadracji z projektem militaryzowania kraju, przestrzeni publicznej; obezwładnia monolog zastępujący wszelki dyskurs o takim zasięgu inwestycji zbrojeniowych (przypomnijmy, chodzi o zwiększenie przeszło dwu-, trzykrotne liczebności polskiej armii). Ubiegłoroczne ćwiczenia i symulacje wojenne pokazały, że Polska może się opierać zbrojnie Rosji przez kilka godzin. Wciąż jednak nie usłyszałem, dlaczego Rosja miałaby mieć jakikolwiek interes pakowania się w tradycyjny konflikt wojenny z Polską. Po jakie licho, za jakie skarby, na co to komu? Ale to jest przyjmowane jako niepodważalny dogmat. Bo „Putin to zło”. Zło złem, ale jeśli Putin to szatan – to jednak jest to figura o potężnej inteligencji. Nie lekceważmy tego. Co miałby zyskać, naprawdę nie wiem i poza metafizyczną (jak na niewierzącą, liderującą światu w tempie sekularyzacji Polskę przystało) i polityczną rusofobią nikt tego nie tłumaczy, nie nazywa, nie uzasadnia. A argumentu „Rosja – najczystsze zło świata” po prostu nie kupuję. Błaszczak chce kupować, choć się nie zna i nie potrafi. Ale ogłasza z wdziękiem batalionowego kwatermistrza z bożej łaski swoją listę marzeń: tu okręcik (pamiętacie budowę fregaty „Gawron”, za 400 mln, która nigdy nie powstała?), tam czołg taki, tam owaki, samolocik stary, ale szybki i nieuzbrojony itd. Kaczyński od lat jest otoczony niedyskretnym szumem kabur ochroniarzy i szczękiem dziesiątków sztuk broni, które mają dawać mu iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, choć nikt na jego żywot nie czyha. Przesiąkł marszałkowizmem, a chcąc być jak Piłsudski, nie chce być jak Polska zbrojna-bezbronna w 1939 r. Problem w tym, że i Polska, i świat są w roku 2021. Zagrożenia inne, armie inne, sojusze inne, geopolityka inna, wrogowie nieznani albo źle rozpoznani. Niemcy inne, Rosja inna, Europa inna – tylko recepty Kaczyńskiego jak ze snu o byciu marszałkiem w latach 30. Pytania i wyzwania są w XXI w., a odpowiedzi z końca wieku XIX. Wojny klimatyczne, o wodę, o energię, o cyberprzestrzeń – a nasz „wódz” zapowiada masowy zaciąg mięsa armatniego. Gdyby to nie było tak niewyobrażalnie odrealnione, to byłoby śmieszniejsze od najśmieszniejszego. Podobno człowiek, który nie umie poprawnie założyć zegarka na rękę, chce broni jądrowej dla Polski (znawcy donoszą: „Mówi się w środowisku PiS”). Chcesz pokoju, szykuj się do wojny? Może idź spać, na emeryturę, może wydaj sobie, prezesie, komendę: spocznij, bo Polska potrzebuje czegoś całkiem innego. Spocznij, odmaszerować. r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 45/2021

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz