Książka jest zjawiskiem globalnym, nie może być wyłącznie polityczna lub wyłącznie literacka
– W największym skrócie pańska ostatnia książka – „Ensaio Sobre a Lucidez” („Rozprawa o jasności”) – opowiada o wyborach, i to nawet nie prezydenckich czy parlamentarnych, ale administracyjnych. Nie sądzi pan, że wiele osób uzna ten temat za nudny i niezachęcający do czytania?
– Po publikacji w Portugalii w ciągu kilku dni ukazało się w prasie około 40-50 artykułów i recenzji. Ich autorzy, którzy w większości nie czytali książki, oskarżyli mnie, że chcę zniszczyć demokrację. Skoro tylu recenzentów i dziennikarzy chciało zabrać głos w sprawie tej książki, chyba nie jest aż tak nudna.
– Akcja toczy się w stolicy pewnego państwa. Po godzinie 16 mieszkańcy idą głosować. Mimo że pogoda nie sprzyja, bo leje jak z cebra, frekwencja jest dobra. Po przeliczeniu głosów okazuje się jednak, że 70% głosujących oddało czyste kartki. Fakt ten wywołał niemałą konsternację wśród władz miejskich. Dlaczego? W końcu wyborca ma prawo tak zagłosować.
– Wyborca ma pełne prawo oddać czystą kartkę, jest to demokratyczne wyrażenie jego woli, a jednak czysta kartka stanowi dla polityków rodzaj tabu. Podczas prezentacji książki był obecny dawny prezydent Portugalii, Mario Soares, siedzieliśmy obok siebie. Słysząc, że w mojej książce 70% wyborców oddało czyste kartki, powiedział mi, że pomysł jest szokujący, bo tak naprawdę już 15% pustych mandatów stanowiłoby poważny problem. Odpowiedziałem mu, że zupełnie tego nie rozumiem – dlaczego 15% czystych mandatów miałoby stworzyć taki problem, skoro 50-procentowa frekwencja, czyli sytuacja, kiedy połowa uprawnionych do głosowania zostaje w domu, takiego problemu nie tworzy. Po prostu politycy wolą nieobecność wyborców od czystych kartek. Ciekawe jest również to, że z reguły tych danych nie podaje się do publicznej wiadomości. Dowiadujemy się, ile procent uprawnionych poszło do urn i jaki procent głosów otrzymały poszczególne partie.
– Twierdzenie: głosując – wybierasz, zostając w domu – rezygnujesz z tego wyboru, to pana zdaniem zużyty slogan? Uważa pan, że głosowanie niczego nie zmienia?
– Zmienia, jedni wygrywają, drudzy przegrywają, ale są to zmiany powierzchowne. Jako wyborcy nie mamy możliwości całkowitej zmiany stanu rzeczy, nie możemy zmienić układu sił, które rzeczywiście rządzą światem. Ośmielam się twierdzić, że rządy państw na całym świecie są jedynie komisarzami politycznymi potęg finansowych. Świat nie należy do pana Busha. On jest tylko instrumentem. Wyobraźmy sobie, że jutro Włosi odprawią Berlusconiego i wybiorą kogoś innego, ale to w niczym nie naruszy i nie zmieni porządku świata, o którym decydują potęgi ekonomiczne. Jako wyborcy możemy zmienić rząd, ale nie mamy możliwości zmienić rady nadzorczej Coca-Coli czy General Motors.
– Na wolnych wyborach opiera się demokracja. Skoro głosowanie, pana zdaniem, nie ma sensu, to co z demokracją?
– Nie zapominajmy, że demokracja czasem stroi sobie żarty, zawsze tak było. Nie zapominajmy, że Hitler został wybrany demokratycznie. Nie można więc tego pojęcia mitologizować. Osobiście jestem przekonany, że system zwany demokracją stał się w pewnym sensie pusty – nie gwarantuje obrony przeciwko potęgom finansowym. Jako obywatele jesteśmy zupełnie bezbronni. Być może, dzisiejsza młodzież nie zdaje sobie nawet sprawy, że jeszcze nie tak dawno istniało pojęcie pełnego zatrudnienia. Dzisiaj wszystko jest tymczasowe, chwilowe, na czas określony. Nikt nie jest pewien, czy jutro zastanie w swoim miejscu pracy, przedsiębiorstwie, fabryce otwarte drzwi. Nie jest to winą rządów, nawet tych najgorszych, bo nie one doprowadziły do takiej sytuacji. Żaden rząd, nawet najgorszy, nie podjąłby takiej decyzji. O tym, że zatrudnienie tymczasowe, niepełne, wynajmowanie pracowników i te wszystkie formy wykorzystujące pracownika są normalne, zdecydowały potęgi finansowe. Ta idea weszła do naszych domów, sprawia, że nasza przyszłość stała się niepewna, odbija się na życiu rodzinnym i społecznym.
– Czy „białe” głosowanie może coś zmienić?
– Nie może zmienić niczego. Nie wiemy jednak, co by się stało, gdyby wyborcy na całym świecie zaczęli masowo głosować w taki sposób, oddając czyste kartki. Byłby to jasny i wyraźny sygnał, że dzieje się coś złego, że rośnie niezadowolenie. Byłoby to coś w rodzaju wyjścia poza tory demokracji (w cudzysłowie oczywiście), coś w rodzaju wybuchu Wezuwiusza.
– Zgodnie z pańską koncepcją, wyborcy uczestniczą w grze, na której reguły nie mają żadnego wpływu. Czy ci, którzy głosują, oddając czyste kartki, też nie są w jakiś sposób manipulowani?
– Rzeczywiście wszyscy jesteśmy w pewien sposób uwikłani w sieć relacji – to najbliższe otoczenie, blok, w którym mieszkamy, rodzina itp. Wszystko to sprawia, że zachowujemy się tak, a nie inaczej, głosujemy tak, a nie inaczej. Osobiście fakt, że wszyscy głosujący oddają czyste kartki, uważam za pewnego rodzaju cud, za nadzwyczajny zbieg okoliczności; to bierny opór. Ludzie ci nikogo nie atakują. To nie przypadek, że rozmawiając miedzy sobą, używają języka przysłów. Demonstrują w ten sposób swoją mądrość, to jest mądrość ludowa. Dam przykład, żeby być lepiej zrozumianym – w pewnym momencie dochodzi do strajku służb odpowiedzialnych za oczyszczanie miasta, władze zdecydowały się w ten sposób ukarać i ugiąć niesfornych mieszkańców, ale skutek okazuje się zupełnie odwrotny. Otóż po kilku dniach kobiety same sprzątają kawałek ulicy przy własnym domu. W pewnej chwili robotnicy przerywają strajk i wracają do pracy. Wcześniej ściągają robocze uniformy. Nie my przystąpiliśmy do strajku, ale nasze uniformy – mówią. Zdają sobie sprawę, że strajk został sprowokowany przez władze, że wcale tego strajku nie chcieli.
– W książce pada zdanie, wypowiada je komisarz policji: „Kiedy się rodzimy, to jakbyśmy podpisali pakt, a potem nadchodzi taki moment, w którym sami siebie pytamy, co właściwie podpisaliśmy”. Uważa pan, że jesteśmy wpisani w pewną rzeczywistość bez większego wpływu na to, co się dzieje, co nas otacza?
– To zdanie ma podstawowe znaczenie, jest jakby pytaniem kluczem. W książce komisarz zdaje sobie sprawę, jak naprawdę wygląda sytuacja, że wszystko jest zmową rządu. W życiu każdy z nas też podpisuje pakt – tkwimy w środku historii, wychodząc od rodziny, w której się rodzimy, poprzez miasto, kraj. Nie jesteśmy nawet pewni, czy tego chcemy, czy nam się to podoba.
– Czy chciałby pan, żeby sprawdził się pana scenariusz wyborczy?
– Nie uprawiam propagandy, niczego nie wymyślam, po prostu podnoszę kamień, żeby zobaczyć, co jest pod spodem.
– Napisał pan jednak na ten temat książkę polityczną.
– Kiedy Kafka napisał „Proces”, nie zdawał sobie sprawy, że pisze powieść polityczną. Z kolei Orwell dobrze to wiedział. Książka jest zjawiskiem globalnym, nie może być wyłącznie polityczna lub wyłącznie literacka. Książka, o której rozmawiamy, jest dobrze napisana. Może być czytana jako alegoria. Powieść narodziła się z mego osobistego złego samopoczucia. Żyjemy w czasach Apokalipsy. Być może, nie doświadczamy tego, ale tak jest.
José Saramago jest laureatem literackiej Nagrody Nobla z 1998 roku. Jest jedynym Portugalczykiem, który otrzymał tę prestiżową nagrodę. Jako pierwszy wysunął jego kandydaturę Gustaw Herling-Grudziński, którego zachwyciła powieść „Miasto ślepców”. Saramago zyskał sławę dzięki książce „Baltazar i Blimunda”, której akcja toczy się w czasach inkwizycji, a bohaterami są ksiądz, heretyk i córka czarownicy. W Polsce przetłumaczone zostały: „Historia oblężenia Lizbony”, „Kamienna tratwa”, „Miasto ślepców”, „Rok śmierci Ricarda Reisa” i „Wszystkie imiona”. Saramago mówi o sobie, że jest komunistą, swoje przekonania polityczne traktuje jak powołanie. – Mój komunizm to kwestia hormonów – twierdzi. Wielokrotnie wypowiadał się przeciwko wojnie w Iraku: – Ani pierwsza, ani ostatnia bomba, która spadnie na Irak, nie będzie miała żadnego usprawiedliwienia i autorytetu. Najnowszą jego książką jest „Ensaio Sobre a Lucidez” („Rozprawa o jasności”).
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy