Pieniądze od rodaków z zagranicy sprawiają, że Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. Ciekawe tylko, jak długo jeszcze Dzięki pieniądzom przysyłanym przez tych, którzy pracują za granicą, poprawia się jakość życia w kraju. W mazurskiej gminie Stare Juchy zmiany najłatwiej dostrzec wtedy, gdy przebywa się tam raz na jakiś czas, np. co roku. Tak jak wielu jej mieszkańców, którzy właśnie teraz przyjechali z Islandii na wakacje do domu. Na skandynawskiej wyspie szukali swojego złotego runa i zanim Islandię dopadł kryzys, zdążyli niemało z niego uszczknąć. W Starych Juchach widać zatem wyremontowane i odmalowane domy, zadbane podwórka, niezłe auta. Raczej nie zobaczy się natomiast biedy, choć to gmina popegeerowska, z bezrobociem wynoszącym oficjalnie w powiecie ełckim ponad 25%, czyli dwa razy więcej niż w całej Polsce. – Na Islandię wyjechało od nas wiele małżeństw. Kobiety pracują przeważnie przy rybach, mężczyźni w budowlance. Dobrze, że przysyłają stamtąd pieniądze, choć nie wpływa to na wzrost dochodów gminy. Wolałbym, gdyby wracali, inwestowali i prowadzili tu rozmaite interesy, mielibyśmy wtedy większe wpływy z podatków – mówi Jarosław Franczuk, sekretarz gminy Stare Juchy. Przykładów podobnych powrotów jest jednak na razie niewiele. Wkrótce zostanie otwarte gospodarstwo agroturystyczne zbudowane przez mieszkańca Starych Juch, pracującego jednak nie na Islandii, ale we Francji. Jest też restauracja specjalizująca się w daniach niemieckich (mazurski Vaterland wciąż stanowi popularny cel pielgrzymek zza Łaby), założona przez dziewczynę, która z Niemiec przywiozła nie tylko kapitał, lecz także męża. Z dalekiej Islandii mieszkańcy Starych Juch wracają zaś rzadko. – Nasi cieszą się tam dobrą opinią, nie brakuje dla nich pracy. Z powodu kryzysu wartość islandzkiej korony spadła jednak o połowę, nie starcza, żeby żyć tu jak rentier czy rozwinąć firmę. Ludzie chcą więc na Islandii przeczekać, by mieć z czym wrócić, a na razie do Polski przyjeżdżają głównie na wakacje, pobawić się – tłumaczy Jarosław Franczuk. W gminie zostają dzieci, którymi opiekują się dziadkowie. – Monitorujemy te rodziny. Nie widać, żeby fakt, że rodzice są za granicą, wpływał na ich wyniki w szkole czy powodował patologie – dodaje sekretarz gminy. Do kraju na zakupy Takich gmin jak Stare Juchy mamy w Polsce setki. Potężny zastrzyk pieniędzy napływających od rodaków pracujących za granicą zmienia kraj w stopniu niewiele mniejszym niż dotacje unijne. Z tą różnicą, że fundusze z Unii Europejskiej przyczyniają się głównie do rozwoju infrastruktury i inwestycji w sferze publicznej, a transfery od emigrantów zarobkowych zwiększają przede wszystkim indywidualny poziom dobrobytu ich rodzin. Co oczywiście przekłada się pośrednio także na dobrobyt innych osób oraz na rozwój całego kraju. – Ja do swojego domu w Komorowie nie przywiozłem przecież płytek z Hiszpanii. Kupiłem te z Paradyża i Tubądzina, produkowane w Polsce – mówi dr Andrzej Pytel, znany ortopeda zatrudniony w szpitalu w hiszpańskiej Cuence. Tomasz Pędrasik, pracujący w walijskim Wrexham w wytwórni butelek z tworzyw sztucznych, również chce uzyskać trwały, polski efekt pobytu w Wielkiej Brytanii. Z zarobionych pieniędzy przeznaczył 50 tys. zł na wkład własny, zaciągnął kredyt i kupił w Polsce 52-metrowe mieszkanie. Regularnie oszczędza też w polskim banku (przesyłając za pośrednictwem internetu pieniądze ze swojego brytyjskiego konta), by zwiększyć bezpieczeństwo finansowe rodziny (ma żonę zajmującą się ich dwuletnim synkiem). Inwestuje w rachunki długoterminowe w naszym kraju, bo banki w Polsce oferują klientom korzystniejsze warunki niż w Wielkiej Brytanii. Jego system pracy to dwa dni i dwie noce. Po trzech takich turach (plus jeden dzień dodatkowo) dostaje 10 dni wolnego. Łącznie pracuje więc 13 dni w miesiącu po 12 godzin i zarabia 1,3 tys. funtów na rękę plus wynagrodzenie za nadgodziny, płatne 150% (cały dzień pracy złożony z nadgodzin to zarobek ok. 110 funtów). Nie wegetuje, może coś odkładać, ma czas na odpoczynek. W Polsce nie oszczędzamy Nie wszystkim jednak udaje się tak funkcjonować. Wielu rodaków żyje z dnia na dzień, mają najgorsze prace, nic nie oszczędzają, zarabiają tylko tyle, żeby przetrwać. Ale co jakiś czas biorą tygodniówkę i jadą z nią do Polski. Przez siedem dni zadają szyku, wszystko wydają, pozwalając zarobić naszym branżom usług rozrywkowych, po czym wracają do brytyjskiego,
Tagi:
Andrzej Dryszel