Żywot człowieka szczęśliwego

Żywot człowieka szczęśliwego

Aleksander Małachowski pisał i mówił prosto z serca, co w Polsce nigdy nie było zbyt cenione Biografia Aleksandra Małachowskiego była ściśle związana z historią Polski w XX w. Urodził się w II Rzeczypospolitej. Większość życia spędził w Polsce Ludowej, by ostatnie lata poświęcić budowie III RP. Stracił rodzinny majątek, był więźniem NKWD i UB. W PRL wyrzucano go z pracy i szykanowano, po 1989 r. wcale nie miał łatwiej. Mimo to swoje losy podsumował: „Żyłem szczęśliwie”. Przyszedł na świat 23 listopada 1924 r. Jako miejsce urodzenia jego metryka wskazuje Lwów, choć – jak sam podkreślał – „był to czysty przypadek”. Dzieciństwo spędził w Medynie, rodzinnym majątku na Podolu. „Nie żyliśmy w przepychu, ale w domu zawsze panował względny dostatek. Były to dla mnie beztroskie lata”, wspominał. Spośród licznej rodziny największy wpływ na rozwój młodego Aleksandra wywarł ojciec, Wacław Małachowski. „Ktoś nazwał mojego ojca ostatnim wielkim panem Rzeczypospolitej – mówił. – Ojciec miał niezwykle silne poczucie obowiązku wobec ludzi od niego zależnych. Gdy chłopu spaliła się chata, uważał za swoją powinność, żeby mu dom odbudować”. Powtórny pogrzeb Śmierć Wacława w 1937 r., w wieku zaledwie 48 lat, była szokiem dla syna. Tym bardziej że pogrzeb ojca zakończył się skandalem. Miejscowy proboszcz nie mógł mu bowiem wybaczyć bratania się z Ukraińcami, dopatrując się w tym zdrady interesów narodowych. „Odszedł od nas zły człowiek”, powiedział nad trumną. Jak bardzo się mylił, Małachowscy przekonali się ponad pół wieku później, kiedy ponowny pogrzeb Wacława zgromadził setki okolicznych mieszkańców, pamiętających o jego zasługach. Po śmierci ojca Aleksander Małachowski wraz z bratem trafił do benedyktyńskiej szkoły w Rabce. Tam znalazł się pod opieką o. Karola van Oosta, zakonnika, którego stosunek do religii był dla ówczesnych (i zapewne dzisiejszych) hierarchów wielce kontrowersyjny. „Byłbym zapewne kimś innym – powiedział w jednym z wywiadów – gdyby pod koniec lat 20. nie pojawił się w Polsce młody mnich benedyktyński z belgijskiego opactwa Saint-André. (…) Katolicyzm ojca Karola był pogodny i otwarty na świat. Ojciec uczył nas bardziej powinności ludzkich, niż straszył karami za grzechy”. Edukację przerwał wybuch wojny. Na wieść o niemieckim ataku Aleksander wrócił do rodzinnego majątku. Nie miał żadnych złudzeń co do wyniku konfliktu: „Wiedziałem, że Polska jest słaba i nie wytrzyma napadu, nie rozumiałem, dlaczego starsi się łudzą i nie widzą tego, co dla mnie było wtedy już zupełnie jasne. Spuścizna policyjno-dyktatorskiego reżimu Piłsudskiego mściła się na nas”. Wkroczenie Armii Czerwonej na kresy zakończyło kolejny etap w jego życiu. Razem z rodziną wyjechał do Lwowa, gdzie przebywał do wiosny 1940 r. Ewakuując się dalej na zachód, trafił w ręce NKWD. Podejrzany o szpiegostwo przesiedział w białostockim więzieniu pół roku, po czym udało mu się wyjść na wolność. „Obiecaj, że wrócisz do szkoły, nie narobisz żadnych głupstw, a ja załatwię zwolnienie”, usłyszał od śledczego. Słowa enkawudzisty 16-letni Aleksander nie do końca wziął sobie do serca. Mieszkając u krewnych pod Mielcem, co prawda zdał maturę na tajnych kompletach, ale także skończył podchorążówkę i wstąpił do Armii Krajowej. Wiedział jednak, że partyzantka nie może trwać w nieskończoność, dlatego kiedy tylko nadarzyła się okazja, zaciągnął się do ludowego wojska. „Trwała wojna, byłem podchorążym, miałem poczucie niespełnionego obowiązku”, tłumaczył po latach tę decyzję. Powrót z łagru Zanim założył mundur, wpadł w ręce Urzędu Bezpieczeństwa. Po krótkim, lecz brutalnym śledztwie wraz z kilkuset innymi został wywieziony do łagru w Stalinogorsku. Przez niemal rok w niezwykle trudnych warunkach pracował w kopalni. „Prawie mnie wykończyli”, przyznawał. Na szczęście w październiku 1945 r. zapadła decyzja o zwolnieniach i w ten sposób wrócił do zupełnie innej już Polski. Na pytanie, dlaczego – wzorem wielu kolegów – nie został „żołnierzem wyklętym”, odpowiadał: „Nie każdy, kto uczciwie pracował, zajmował się odbudową kraju, był sowieckim sługusem. Zbyt łatwo dzisiaj się zapomina, że niektóre elementy tzw. realnego socjalizmu miały wtedy dużą nośność. Likwidowało się analfabetyzm, wprowadzało powszechną oświatę i opiekę zdrowotną, podnosiło się miasta z ruiny, istniała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2014, 2014

Kategorie: Sylwetki