Trzy Ukrainy

Trzy Ukrainy

Jak umierać na wojnie, w której nie wiadomo kto pociąga za sznurki W Rybakach nad Jeziorem Łańskim cisza absolutna. Czasem tylko szosą przemknie samochód. Niedzielne popołudnie w ośrodku Caritas Archidiecezji Warmińskiej, gdzie schronienie znalazło prawie 150 uchodźców z Doniecka i Ługańska, upływa leniwie. Ktoś parzy herbatę, grupa nastolatków brzdąka cicho na gitarach, młoda kobieta z ciastem na talerzyku puka dyskretnie do pokoju znajomych, dwóch mężczyzn w fotelach przy oknie, na końcu długiego korytarza, rozmawia półgłosem. Ojciec wracający właśnie ze spaceru strofuje córkę po rosyjsku: – Podnoś nogi, nie szuraj. Tylko czarnooki chłopczyk w bawialni wita mnie głośnym, radosnym: Priwiet! Na każdej kondygnacji wisi tablica, a na niej rozkład dnia. Dziś, 8 lutego, zaraz po śniadaniu wręczano wyprawki szkolne tym rodzicom, których dzieci od poniedziałku pójdą do szkoły w Stawigudzie, po południu będzie spotkanie z dyrekcją Powiatowej Szkoły Muzycznej I Stopnia w Dywitach. Hanna Maria Wasilewska właśnie przepisuje z tablicy plan lekcji dla swoich córek Zofii i Stefanii. Opowiada o wczorajszym wypadzie na łyżwy i do kina na „Królową Śniegu”. – Było wspaniale, wcześniej na Ukrainie jeździłyśmy na rolkach, wszystko jest dobrze, bardzo dobrze – podkreśla. – Macie państwo zapewnione pełne wyżywienie. Mimo obiadów w szkole można przygotować też dzieciom kanapki – tłumaczy Hannie Włodzimierz Wieczorek, koordynator projektu. – Nie, nie, dziękuję. Moim dziewczynkom wystarczy obiad – odpowiada nieśmiało kobieta. Ktoś inny prosi o wymianę obuwia, bo rozmiar okazał się nie ten. Zwyczajna codzienność powoli wypiera wojenne traumy. Alina: Trzy Ukrainy Na wyjazd namówił ją mąż, Polak pochodzący z podkarpackiej wsi. Chodził do polskiego kościoła w Doniecku i tam dowiedział się o ewakuacji. A wiadomo – gdzie mąż, tam i żona. Mimo to długo się wahała. Dopiero jak zaczęli ją nachodzić separatyści z Donieckiej Republiki Ludowej (DNR), przestraszyła się. Raz zjawili się w sierpniu, wyszła do sklepiku, gdy podjechali samochodem, coś tam mówili do siebie na jej temat. Zaczęła uciekać, ruszyli za nią. Wbiegła do cerkwi, trwało właśnie nabożeństwo, ukryła się wśród uczestników. A oni stali i czekali. Myślała, że nigdy nie odjadą. Wtedy naprawdę się zlękła. Potem jeden z żołnierzy ukraińskich, który cudem wydostał się z niewoli, opowiadał, co się dzieje z kobietami aresztowanymi przez separatystów. Przez ścianę betonowej piwnicy, w której go zamknięto, słyszał ich krzyk… Alina nigdy nie ukrywała, że jest Ukrainką, i to Ukrainką z Doniecka. – Bo u nas są trzy Ukrainy – wyjaśnia. – Jest Ukraina zachodnia, Donbas i Krym. Zabrakło gospodarza, który by je zjednoczył. W Kijowie nie lubią donieckich, mówią o nich: Tut brosił, tut kinuł (tu porzucił, tam wykiwał) – ot, donbaski i jest w tym trochę racji. Ja z Donbasu, więc podaj mi wszystko, bo ja król – takie jest myślenie niektórych moich rodaków. Jak gnano tych ukraińskich chłopców przez miasto, to oni ich bili, kamieniami obrzucali i krzyczeli: To nasza ziemla! Mózgi im wyprano, rosyjska telewizja zrobiła z nich zombi. Jaka ich ziemia? Taka ich, jak i moja, zawsze będę za Ukrainą. A tę wojnę zrobili tylko po to, żeby grabić. Przychodzi jeden z drugim z automatem w garści i samochód zabiera. Dziś w Doniecku niczego się nie sprzedaje ani nie kupuje, tylko się bierze jak swoje. Alina przekroczyła już pięćdziesiątkę. 20 lat przepracowała w fabryce jako tkaczka. Potem fabrykę zamknięto, bo podobno była nierentowna, 14 tys. ludzi trafiło na bruk. Kolejne 11 lat pracowała w cukierni za marne grosze. Trzy lata przed wojną przeniosła się do supermarketu. W Doniecku zostawiła dwa mieszkania (męża i córki) oraz dom. – Dusza krzyczy, serce płacze – wzdycha. Z jednej strony, brakuje jej Doniecka, a z drugiej, tu, w Rybakach, przynajmniej spokojnie śpi i nie musi się ukrywać przed gradami w piwnicy. – Mój dom jeszcze stoi, tylko ogrodzenie ktoś uszkodził. Córka uciekła do Mariupola, gdzie musi wynajmować mieszkanie. Mariupol na razie jest po ukraińskiej stronie, ale tam też nie jest bezpiecznie – głos jej się łamie. Jewgienija: Każdy może zająć mój dom Jewgienija – 54 lata, inżynier kolejnictwa, nie spała całą noc. Wszystko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2015, 2015

Kategorie: Reportaż